Ale niech będzie, w streszczeniu - zwiedzanie Rzymu w typowo włoskim stylu (na skuterze; na dzień dobry przejeżdżamy koło Koloseum), potem niesamowite trapizzino, ciasta z najlepszej cukierni w mieście, lody z najlepszej lodziarni, nauka parzenia kawy wg włoskich tradycji rodzinnych.
Poznaję współlokatorów, przyjaciół, nawet sąsiadów mojego gospodarza (jeden, Francuz, zawodowo piecze ciasta i po mojej prośbie pożyczenia miksera tak się cieszy ze wspólnej pasji i sympatii do Francji, że po 5 minutach rozmowy wracam do mieszkania ze specjalnym kilkuwarstwowym deserem, który dostaję od niego w prezencie). Oczywiście jest też makaron, są i bruschetty. Pieczenie ciasta czekoladowego i szarlotki.
Przed następnym razem muszę lepiej poćwiczyć włoski, żeby w księgarni szybciej wytłumaczyć zainteresowanemu starszemu panu, dlaczego oglądam książki o nauce włoskiego po francusku czy pani w sklepie, że szukam cynamonu i proszku do pieczenia.
Innego dnia wycieczka na południe, w okolice Monte San Biagio, specjalna mozzarella di bufala w małej rodzinnej restauracji z niesamowitym widokiem na otwarte morze i pływanie!
I jak tu nie kochać couchsurfingu?
*Summing up - scootering in Rome, eating lots of superdelicious food, learning how to do proper coffee and Roman pasta, meeting friends, neighbours (I liked especially one who shares my passion, baking, and offered me a really fancy dessert just after meeting me for the first time, merci beaucoup!). Another day visiting the seaside and swimming!
PS I was about to thank but then I got all these photos from the south! damn it, i've been fooled again.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz